rzecz o pijanych muzykach
Ostatnio wybrałem się na koncert znanej i wysoko cenionej kapeli. Spodziewałem się wiele i mocno sobie zęby ostrzyłem, bo rzadko goszczą chłopaki w stolicy. Nie chcę podawać nazwy, ani nazwisk, bo może być przykre, to co poniżej napiszę.
Koncert zaczął się tak, jak się spodziewałem. Ostro, z werwą. Niestety bardzo szybko dało się zauważyć, że perkusista zaliczył „mocnego supporta” przed koncertem. W pierwszych numerach, to tylko siła wkładane w poszczególne uderzenie pałeczką na to wskazywała. No i krzywe spojrzenia basisty. A już kilkukrotnie faceta słyszałem i wiem, że potrafi, i najczęściej gra, z wyczuciem, umiejętnie dopasowując się do reszty muzyków. Niestety teraz miałem wrażenie, że zamierza poprzebijać wszystkie naciągi. A reszta chłopaków musiała cały czas się na piecach podkręcać, by nie zostać całkiem zagłuszonym przez perkusję.
No a później było tylko gorzej. Gubione pałeczki, wejścia zupełnie nie w tempo. A nawet zdarzało mu się drzemać w momentach, kiedy niegrał. Dopiero przebudzony przez basistę, czy gitarzystę wchodził. Z reguły spóźniony. No a solo, które zagrał… No cóż, spuśćmy zasłonę milczenia.
Niestety wyszedłem zniesmaczony. Ogromnie utytułowany zespół, ze wspaniałymi muzykami, miał spier… koncert przez takiego jednego. Co ciekawsze spora część publiczności jakby nie zauważała tego co się działo. Było głośno, była zabawa…
I żeby nie było żadnych niedomówień. Nie mam nic przeciwko alkoholowi. Sam nie stronię i lubię się napić. Ale jest pewien umiar. Co innego po, wtedy chulaj dusza. Ale dlaczego o muzykach bluesowych ma funkcjonować opinia, że koncertu na trzeźwo nie zagrają, że ciężko się z nimi gra.
Dobrze, że to był perkusista, a nie np gitarzysta, bądź basista, bo rozstrojonego wiosła bym już nie zniósł. Teraz po raz pierwszy w życiu wyszedłem przed bisami. Tak bym wyszedł po pierwszych dwóch numerach.
Panie miłe i Panowie, pokażmy, że nam blues w takim wykonaniu nie odpowiada…
3 thoughts on “rzecz o pijanych muzykach”
Witam !
Mam nadzieje ze ten opis nie dotyczy naszego koncertu w Warszawie 30 lipca.
Od dawna skutecznie walcze z pijakami muzykami i nie dopuszczam mozliwosci zeby pijany znalazl sie na scenie.
Na scenie w drugiej polowie koncertu panowal maly muzyczny konflikt pomiedzy Michalem perkusista a Jankiem Skrzekiem.
Ten ostatni zaczynal utwory w za szybkich tempach. W przedostatnim utworze Michal zdecydowanie zwolnil i doprowadzil do prawidlowego tempa.
Mogl to zauwazyc uwazny sluchacz ale to przeciez koncert,zywa muzyka i caly jej urok.
Jezeli ta opinia dotyczy naszego koncertu i Michala to jest bardzo mocno krzywdzaca i bardzo, bardzo niesprawiedliwa
Ta niesprawiedliwosc dotyczy rowniez publicznosci ktora byla naprawde wyjatkowa. Nie bylo glośno i nie bylo zabawy jak pisze nasz recenzent.
Wyjątkowa cisza i brak rozmów podczas utworów i gorące brawa po solówkach i utworach, na końcu bis.
Wygląda to tak jak byśmy byli na dwóch różnych koncertach. Mam nadzieje ze właśnie tak było
Owszem na blisko 200 osób które były na naszym koncercie była jedna osoba z wyraźnym upodobaniem do alkoholu i głośno dająca z pierwszego rzędu wyraz
sympatii dla bluesa ale raczej nie przeszkadzająca podczas naszego koncertu.
Na koncert z Katowic jechała z nami córka Andrzeja Matysika – Ewa.
Ewa cały czas była z nami i zapowiadała nasz koncert
Może zaświadczyć – nie było mowy o jakimkolwiek alkoholu.
Po koncercie wyraziła bardzo miłą dla mnie opinie
„Było mi przyjemnie ze tak odbierają Ślązaków”
Pozostawiam sobie takie wrażenie po naszym koncercie w Warszawie.
Dalszej polemiki w tej sprawie nie będę prowadzić.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim obecnym na naszym koncercie – BYLO SUPER !
Pozdrawiam
Leszek Winder
Slaska Grupa Bluesowa
Szanowny Bouli,
Przypuszczam, że impreza, którą opisujesz, to koncert Śląskiej Grupy Bluesowej w Lapidarium w Warszawie w niedzielę 30 lipca 2006. Byłam obecna na tym koncercie, a nawet miałam przyjemność go prowadzić, i jeśli mnie pamięć nie myli, widziałam Cię wśród publiczności.
Tak się składa, że spędziłam z opisanymi przez Ciebie muzykami cały dzień, jako, że jechaliśmy na koncert tym samym busem. Niniejszym oświadczam, że nikt z całej ekipy nie wziął do ust ani kropli alkoholu – ani w trasie, ani na miejscu bezpośrednio przed koncertem. Mam nadzieję, że fakt, iż podpisuję ten list imieniem i nazwiskiem, jak również to, że osobiście piję alkohol bardzo rzadko i w małych ilościach, jest wystarczającym gwarantem mojej wiarygodności. Mając w pamięci żywą reakcję publiczności i znając ilość sprzedanych przez artystów płyt, stwierdzam, że najwyraźniej jesteś w swojej ocenie odosobniony. Taką niesprawiedliwą opinią wyrządzasz tym muzykom niezałużoną krzywdę. Zapewniam Cię, że pijaństwa nie toleruję ani wśród muzyków, ani w żadnym innym środowisku, i gdyby incydent o którym piszesz istotnie miał miejsce, byłabym pierwszą osobą głośno krytykującą takie zdarzenie.
Magazyn „Twój Blues” z którym współpracuję piętnował już podobne ekscesy, i z pewnością nie zawahałby się tego zrobić ponownie, gdyby tylko sytuacja przez Ciebie opisywana faktycznie zaistniała.
Koncert mógł Ci się nie podobać, bo przecież to rzecz gustu, ale nie upoważnia Cię to do dorabiania takiej ideologii.
Nie piszę w imieniu Śląskiej Grupy Bluesowej, tylko wyrażam własnie zdanie, poruszona taką niesprawiedliwą opinią. Co więcej, za skandaliczne uważam pisanie o „jakimś zespole”. Jeśli czujesz potrzebę krytykowania, miej odwagę podania konkretów, tak, by cel ataku miał okazję do obrony.
LUDZIE!!! PISZCIE KONKRETY!!!!!!!!!!!!!!!!!
Z poważaniem,
Ewa Matysik
Witam.
Celowo nie pisałem nazwy kapeli, nie podawałem nazwisk, ani miejsca koncertu. Ten tekst powstał nie po to, żeby krytykować zespół. To nie miała być i nie jest recenzja. Chciałem poprostu w pewien sposób napiętnować pewną postawę.
Skoro twierdzicie, że nic takiego nie było, widocznie się myliłem. Nie mam powodu, żeby Wam nie wierzyć. A skoro się pomyliłem, to przepraszam.
Pozdrawiam.
Bartek Balik